12 sierpnia 1985
Franciszek zostawił mnie pośrodku Nowego Jorku. Przedtem byliśmy w teatrze magicznym, występował mag ciała, który przy pomocy niezwykłych póz i dziwnym ruchem kształtowanych płacht wytwarzał swój spektakl. Płachty były lśniące, kolorowe, mieniące się, atłasowe. Mag miał upudrowaną trupioblado twarz. Potrafił wydobyć spod płacht czy wprost ze swego wnętrza mnóstwo ukrytych owadzich odnóży. Były czarne. Siedzieliśmy z boku, tuż przy scenie. Franciszek zarzucił go po spektaklu pytaniami. Okazało się, że jest Polakiem. Rozmawiali ze sobą dalej na ulicy. Ledwie za nimi nadążałam ze zmiętym programem teatralnym w ręku, ocierając nim łzy.
© Marta Zelwan