4 czerwca 1986
Badano, czy nie mam tej rzadkiej i rzadko uleczalnej choroby, jaką oni próbowali leczyć. Zmierzono mi głowę pulsatorem i dostrzeżono coś w lewym uchu. Zabrano mnie na oddział. Weszła lekarka z czymś do czytania, a były to „Zbrodnie kobiet”. Pielęgniarka zapytała, czy dobre, usłyszała, że takie sobie. Wtedy wykrzyknęłam, że to ja napisałam i długo musiałam się z tego tłumaczyć. Potem przechodziłam różne terapie i operacje, długo przebywałam w nieświadomości, aż mnie wypisano. Te same lekarki i pielęgniarki były bardzo uradowane, że wychodziłam prawie zdrowa, prawie bez szwanku. Mówiły, że choroba została uchwycona w porę, że jestem jeszcze młoda, czułam się nieźle, bałam się wyjść na świat.
© Marta Zelwan