23 kwietnia 1986
Zwalniałam się z pracy, wszyscy o tym wiedzieli i byli mi niechętni. Mogłam właściwie już wyjść, ale chciałam być do końca. Wróciłam na górę, aby zebrać swoje rzeczy. Z biurka mojej koleżanki wysypały się fotografie groteskowo wykrzywionych twarzy i napoczęte paczki papierosów extra mocnych. Było za późno na wszystko, nic już nie mogłam zmienić. Po raz ostatni poszłam ścieżką na brzeg morza. Było wzburzone i wyrzucało kłody pod nogi, mętna woda przybierała. Musiałam odejść ze względów bezpieczeństwa. Po raz ostatni wsiadłam do autobusu pracowniczego i wysiadłam na naszym skrzyżowaniu. Zobaczyłam, że coś się stało z wszystkimi domami w okolicy: zamgliły się zielenią, porosły długimi pnączami, trawą, mchem. W tych porostach zniknęły balkony, długie liany zwieszały się z okien. Ludzie chodzili nadzy, owłosieni. Brązowi, prześlizgliwali się od okna do okna jak małpy. Było cicho i pięknie. Zrozumiałam, że ludzkie życie się skończyło, ostatnich ludzi zostawiłam w autobusie pracowniczym.
© Marta Zelwan