Rano przeleciał samolot niski i ciężki jak ptak Rokk z Ziemią w wielkiej łapie. Na ogół samoloty tędy nie latają. Czasem zmieniają korytarz powietrzny, słychać wtedy huk, od którego chmury rozdzierają się na fragmenty. Słońce jednak się nie przedostało. Poczekalnia snów była dziś bardziej ruchliwa. Ludzie w ciemnych czerwieniach obserwowali sny, które odbijały się na nas, czekających, jakbyśmy byli powleczeni ruchomymi obrazami. Miałam zastąpić obserwatorów w patrzeniu, ale na razie jestem zajęta poprawianiem świeżo napisanej KSIĘGI. Ostatnie jej zdanie, napisane przedwczoraj, nie przepuszcza już następnych. Rzuciłam okiem na miasteczko z dziwowiska, ale to inna bajka. Wciąż obracająca się kolęda „Bóg się rodzi” każe mi myśleć o sytuacji zawartej w słowach ogień krzepnie, blask ciemnieje. Pan niebiosów znów je ściemnia.
© Marta Zelwan