Edward Balcerzan Domysły
Wojciech Ligęza Drugi nurt. O poetach polskiej dwudziestowiecznej emigracji
Zdzisław Lipiński Krople
Tomasz Majzel Części
Karol Samsel Autodafe 7
Andrzej Wojciechowski Zdychota. Wiersze wybrane
Edward Balcerzan Domysły
Wojciech Ligęza Drugi nurt. O poetach polskiej dwudziestowiecznej emigracji
Zdzisław Lipiński Krople
Tomasz Majzel Części
Karol Samsel Autodafe 7
Andrzej Wojciechowski Zdychota. Wiersze wybrane
Andrzej Ballo Niczyje
Maciej Bieszczad Pasaże
Maciej Bieszczad Ultradźwięki
Zbigniew Chojnowski Co to to
Tomasz Dalasiński Dzień na Ziemi i 29 nowych pieśni o rzeczach i ludziach
Kazimierz Fajfer Całokształt
Zenon Fajfer Pieśń słowronka
Piotr Fluks Nie z tego światła
Anna Frajlich Szymborska. Poeta poetów
Adrian Gleń Jest
Jarek Holden Gojtowski Urywki
Jarosław Jakubowski Baza
Jarosław Jakubowski Koń
Waldemar Jocher dzieńdzień
Jolanta Jonaszko Nietutejsi
Bogusław Kierc Dla tego
Andrzej Kopacki Życie codzienne podczas wojny opodal
Jarosław Księżyk Hydra
Kazimierz Kyrcz Jr Punk Ogito w podróży
Franciszek Lime Garderoba cieni
Artur Daniel Liskowacki Do żywego
Grażyna Obrąpalska Zanim pogubią się litery
Elżbieta Olak W deszczu
Gustaw Rajmus >>Dwie Historie<< i inne historie
Juan Manuel Roca Obywatel nocy
Karol Samsel Autodafe 6
Kenneth White Przymierze z Ziemią
Andrzej Wojciechowski Budzą mnie w nocy słowa do zapisania
Wojciech Zamysłowski Birdy peak experience
City 6. Antologia polskich opowiadań grozy
Nadmorski park był wyjątkowo pusty, jakby jesień wymiotła wszystkich w góry.
Pchnięty butem kasztan zatańczył, wyciął hołubca i zaczaił się w ciszy tuż przy krawężniku.
– Przepraszam pana bardzo. – Dogonił mnie cichy głos. – Dzień dobry.
– Dzień dobry – odpowiedziałem i spojrzałem w zwężone źrenice starczych oczu.
– Bo ja jestem tu pierwszy raz. – Zaczął niepewnie, jakby starał się usprawiedliwić swoją zaczepkę.
Spojrzałem kątem oka: kasztan leżał na swoim miejscu.
– Jestem z południa. Nie widziałem nigdy morza. Jak tam trafić?
Podniosłem wzrok i znów napotkałem małe czarne plamki oczu. Wskazałem ręką kierunek i powiedziałem coś o ponad stu metrach. Starzec nie ruszył się z miejsca.
– Nigdy nie widziałem morza. – Powrócił do swej mantry. – Ja nie wiem... trochę się boję... może pójdzie pan ze mną...
Wzruszyłem ramionami z pobłażaniem i ruszyliśmy wspinającą się lekko alejką. Minęliśmy leżącego bezgłośnie kasztana.
– Czy to już jest morze? – spytał nagle wskazując dłonią ciemną linię na niebie.
– Nie, to chmury – odparłem niewyraźnie i odwróciłem się mimo woli za leżącym z tyłu kasztanem, ale zniknął w cieniu.
Szliśmy.
– Pomyślałem sobie, że nie mogę tak po prostu umrzeć, nie widząc nigdy morza, prawda?
Nic nie odpowiedziałem.
Znad alejki wyłoniła się kolejna warstwa chmur. Starzec zwolnił kroku.
– Nie, to też chmury – uprzedziłem jego pytanie. Usłyszałem jak powietrze głośno opuszcza jego płuca.
Po kilku krokach powoli nad ścieżką zaczął wznosić się horyzont wyraźnie przecinający przestrzeń. Starzec bardziej stwierdził niż spytał:
– To już jest morze?
– Tak, to już jest morze.
– Tak – powiedział cicho. – To już jest morze...
Spojrzałem w jego rozbiegane teraz oczy. Źrenice wydały się jakby trochę większe.
© Zbigniew Wojciechowicz