26 września 2016, 2
Gorąco nie jest w stanie osiąść na dobre i złożyć się w ciąg kryształów o lepkiej barwie miodu. Bliskość ciał mnie na razie drażni jakoś, ale potem już zobojętnieję. Czytanie jako czynność czcza i szlachetna pomalutku owija naszą pędzącą przez pola kabinę. Wokół pohukuje i trzeszczy i to zewnętrzne trzeszczenie wchodzi na szelest kartek obracanych tu i tam. Miłe buczenie mnie nie przeszkadza, ale ta czczość lektury. Lepsze to od ładowania bajtów, od gderliwych telefonów, od nasłuchów dźwięków mocnych jak cięciwa kuszy.
Wciąż Kujawy, pola, pola. Zieloność i błysk jakby nie z tego świata.
Uprzejmy tata dziewcząt i mąż śpiącej mamy wychylający głowę do przedziału z pytaniem o zamówienie, bo przeciskający się korytarzem bufetowy. Kręcący głowami.
Pola, pola. Wiatraki delikatnie tną końcówki września. Kapusta. Kołysanie, spanie, szarpnięcia, cmokanie, wysysanie. Dużo tych ruchów wokół mnie. Ale co tu robić w tym zamknięciu pośród obcych? Tragedia.
Zatrzymanie w Wagańcu. Uspokajająca informacja, że to tylko intermezzo techniczne. Wszystko pod kontrolą. Waganiec miły, działkowy, z oddali widać murowane klocki w których życie niedzielne idące w różnych kanałach.
© Maciej Wróblewski