nowości 2025

Maria Bigoszewska Gwiezdne zwierzęta

Tomasz Hrynacz Corto muso

Jarosław Jakubowski Żywołapka

Wojciech Juzyszyn Efemerofit

Bogusław Kierc Nie ma mowy

Andrzej Kopacki Agrygent

Zbigniew Kosiorowski Nawrót

Kazimierz Kyrcz Jr Punk Ogito na grzybach

Jakub Michał Pawłowski Agrestowe sny

Gustaw Rajmus Królestwa

Karol Samsel Autodafe 8

książki z 2024

Anna Andrusyszyn Pytania do artystów malarzy

Edward Balcerzan Domysły

Henryk Bereza Epistoły 2

Roman Ciepliński Nogami do góry

Janusz Drzewucki Chwile pewności. Teksty o prozie 3

Anna Frajlich Odrastamy od drzewa

Adrian Gleń I

Guillevic Mieszkańcy światła

Gabriel Leonard Kamiński Wrocławska Abrakadabra

Wojciech Ligęza Drugi nurt. O poetach polskiej dwudziestowiecznej emigracji

Zdzisław Lipiński Krople

Krzysztof Maciejewski Dwadzieścia jeden

Tomasz Majzel Części

Joanna Matlachowska-Pala W chmurach światła

Piotr Michałowski Urbs ex nihilo. Raport z porzuconego miasta

Anna Maria Mickiewicz Listy z Londynu

Karol Samsel Autodafe 7

Henryk Waniek Notatnik i modlitewnik drogowy III

Marek Warchoł Bezdzień

Andrzej Wojciechowski Zdychota. Wiersze wybrane

MACHNIĘCIA, Lubliniący, czyli dzienniczek sprawozdawczy 3

2017-11-22 15:34

26 września 2016, 3

Jadący do Warszawy. Gorącość w przedziale narastająca i gęsta. Przekręcam gałkę na 8 Celsjusza z 22. Otwieram okno na postoju kutniańskim. Współjeźdźcy nieprotestujący. Ale starszak obok mnie powątpiewający w sens ruchu. No bo nie grzeją jak na zewnątrz ciepłucha wrześniowa. Zabiera głos, mówi protekcjonalnie o julach wydzielanych z naszych ciał. Mruczy, charczy. Te jule obok mnie kręcącego się dziewczęcia 7-letniego, strofującego swego ojca misia na korytarzu jak lokaja, są większe od moich. I z tego wzięła się czkawka owego dziewczęcia, jakieś wewnętrzne bulgotanie w brzuchu dodające hałas do już wytwarzanego przez żelazną kolejkę.

Moja ucieczka w tekst dająca chwilową ulgę. Poglądam czasem na suwającą się za oknem Polskę. Dużo jest drobiazgu zielonego, działeczki, ogródki, dróżki, domeczki, lalki jakieś stojące na drodze, kurne chaty. I zaraz obok tego napowietrzne siłownie. Potem zaraz szerokie pole między Kutnem a Warszawą. Zieloność jakichś upraw miesza się z golizną ziemi. Tu trawa przyrowna wyschła na słomkę. Płaskości rozjeżdżone przez maszyny. W oddali coraz więcej murowańców, z rzadka sidingi. Płochocin mi mignął w szybie. Tak w ogóle to świat mijamy monotonny, dobrostanny, upolowany w swojskości polskiej, chłopskiej z domieszką ogrodniczej. Szałasy cieplarniane, tuż obok szyby mknie pole kapusty żwawej i zielonej. Dewastacja jest rzadka. Rozpadliny domostw są, ale jakby zrobione z dostatku. Pod Warszawę podchodzimy długachnymi blaszakami. Ożarów. Skup złomu, wynajmę, sprzedaż, wymiana, system taki i inny, tablice śmigają, narwane ze słów krzyki atakują. Co oni z tymi słowami działają, jak międlą je.

© Maciej Wróblewski