Mimo ciemnego już wieczora to wciąż dopiero początek aktywności Włochów w pochłanianiu jedzenia. Widać to na ulicy – jeśli nie gadają przez telefon lub nie palą, to jedzą, jedzą. Wchodzimy do ciasnego, rozwidlającego się pomieszczenia, najczęściej wąskiego jak kiszka myszy, i niemal natychmiast obsługuje nas dość obcesowo carabinieri od czyszczenia stolików i przyjmowania zamówień na jedzenie. W pewnej odległości od nas siedzi za pulpitem szef i intensywnie pisze w pomiętym kajecie. Zerka, pogania, dogląda. Za jego plecami przy piecu uwijają się kucharze i kelnerzy. Ich krągłe jak baloniki brzuszki trzęsą się i podskakują. Najpierw mezzo litro vino rosso i przystawka, a potem pizza. Smakuje ciasto dobrze wypieczone, gorzej z przyprawami – tego byle kucharz, nawet italski nie zrobi, tu trzeba artysty. Ciasto wynagradza wszystko: kruche i delikatne jak opłatek. Ciało grzesznego Jezusa.
Sobota, 23 listopada 2013 (2)
© Maciej Wróblewski