Edward Balcerzan Domysły
Wojciech Ligęza Drugi nurt. O poetach polskiej dwudziestowiecznej emigracji
Zdzisław Lipiński Krople
Tomasz Majzel Części
Karol Samsel Autodafe 7
Andrzej Wojciechowski Zdychota. Wiersze wybrane
Edward Balcerzan Domysły
Wojciech Ligęza Drugi nurt. O poetach polskiej dwudziestowiecznej emigracji
Zdzisław Lipiński Krople
Tomasz Majzel Części
Karol Samsel Autodafe 7
Andrzej Wojciechowski Zdychota. Wiersze wybrane
Andrzej Ballo Niczyje
Maciej Bieszczad Pasaże
Maciej Bieszczad Ultradźwięki
Zbigniew Chojnowski Co to to
Tomasz Dalasiński Dzień na Ziemi i 29 nowych pieśni o rzeczach i ludziach
Kazimierz Fajfer Całokształt
Zenon Fajfer Pieśń słowronka
Piotr Fluks Nie z tego światła
Anna Frajlich Szymborska. Poeta poetów
Adrian Gleń Jest
Jarek Holden Gojtowski Urywki
Jarosław Jakubowski Baza
Jarosław Jakubowski Koń
Waldemar Jocher dzieńdzień
Jolanta Jonaszko Nietutejsi
Bogusław Kierc Dla tego
Andrzej Kopacki Życie codzienne podczas wojny opodal
Jarosław Księżyk Hydra
Kazimierz Kyrcz Jr Punk Ogito w podróży
Franciszek Lime Garderoba cieni
Artur Daniel Liskowacki Do żywego
Grażyna Obrąpalska Zanim pogubią się litery
Elżbieta Olak W deszczu
Gustaw Rajmus >>Dwie Historie<< i inne historie
Juan Manuel Roca Obywatel nocy
Karol Samsel Autodafe 6
Kenneth White Przymierze z Ziemią
Andrzej Wojciechowski Budzą mnie w nocy słowa do zapisania
Wojciech Zamysłowski Birdy peak experience
City 6. Antologia polskich opowiadań grozy
29/30 kwietnia 2016 [wieczór – noc – ranek]
Z Przem, moim kumplem, na dworcu Toruń Główny zapakowani w plecaki. Żegnają nas dwa anioły, jak to w Toruniu. Myślą czepiamy się wspomnień bieszczadzkich. Przem próbuje odkurzyć to, co mu bieszczadzkiego zdarzyło się 27 lat temu, ja omiatam zdarzenia sprzed niemal 8 laty.
Czekamy na wjazd bezszelestnego pojazdu szynowego. Luksusy pociągowe w stronę stolicy. Ciche nieba, ludzie szemrzący na swoich iPhonach. Szarpanie słońca ku zachodowi. My na południe ku granicy z Ukrainą. Poza tym nic nie myślę, siedzę patrząc na kwietniowe niebo ku wieczorowi. Po chwili światła stolicy zagarniają mnie. Na Zachodnim w Warszawie nie ma pustki: dominują głosy rosyjskie i ukraińskie. Trochę młodych skupionych w grupy. Ciepło. Herbatka. Ciastko. Patrzę na chodzących tu i tam. Przem, kumpel, obok mnie. Gadamy. Minuty umykają. Czekamy na dalszą podróż.
Niebawem autobus do Sanoka. Kiedy czekanie minęło, na przystanku tłumy napierają: dwie setki ludzkie na południe do Sanoka i Polańczyka. Dziwne to. Bliskość tego i tej, autobus niebieski. Męczące godziny do Sanoka, któregom widział mniej niż dwa miesiące temu w śniegu brudnym. Teraz wyzwala się wiosna. Domy małe i duże kolorowe, staranne, przestronne. Gdzieniegdzie bieda mała, też kolorowa. Koniec trasy. Sanok. O 6 rano ludzi kręci się niedużo, czekają na busy obsługiwane przez tutejszych. Sezon co prawda zaczyna się dopiero w czerwcu i potrwa do końca sierpnia, ale każdy dłuższy weekend tutejsi wykorzystują, by zarobić. My próbujemy zorganizować transport do Ustrzyk Górnych, ale udaje się tylko do Wetliny. Jakieś 10 kilometrów trzeba by iść, a nam się nie uśmiecha z tobołami pchać się pod górę. Grzejemy autobusem małym i opędzamy kolejne minuty. Jakaś mglistość wchodzi do naszych głów. Deszcz na zewnątrz maże szyby autobusu. W środku siedzą młodzi, może studenci. Dobijamy Lutowisk, pokapuje deszcz, choć ciepło. Już widzę te bieszczadzkie mgły jak mleko, a czasem i śmietana. Wysiadamy z autobusu i biegniemy w dół do małego busika, do którego nie udało nam się wejść w Sanoku. Ale teraz kilka osób wysiadło, więc mamy miejsce. Śmiejemy się z Przem, że jakoś nam się udało, że kilkanaście godzin w podróży minęło tak szybko. Może dlatego, że to nasza 3 przesiadka. Mija 12 godzina odyssei. To prawie tak daleko jak do Bangkoku.
© Maciej Wróblewski