Załóżmy, że jesteś gospodarzem sylwestra, sam nie wiesz, jak do tego doszło. Oczami wyobraźni widzisz ludzi, którzy przyjdą. Dzieci, które będą wrzeszczeć, wywalać zabawki, kaleczyć się, płakać, spadać ze schodów. Matki, które będą histeryzować, krzyczeć, tamować dzieciom rany, obwiniać mężów za zdarzenia losowe, oraz upominać ich, aby nie pili. Ojców, którzy będą upijać się, unikać własnych żon, i opowiadać ci o przedmiotach, które kupili. Wyobrażasz sobie własną żonę, która będzie udawała, że nie przejmuje się, jak wypadnie w oczach gości, lecz kilka godzin przed ich przyjściem, zauważy wszystkie braki, wpadnie w nerwicę, i owymi brakami obciąży ciebie. Rozhisteryzuje się, pokłócicie się, powiesz coś w stylu: ja to wszystko pierdolę. Ona rozpłakana ucieknie do łazienki, skąd oświadczy coś w stylu: zobacz, do czego mnie doprowadziłeś. Aż otworzycie drzwi pierwszym gościom, i oboje będziecie uśmiechać się nieszczerze, i owi goście oczywiście zauważą, że twoja żona płakała, i również będą uśmiechać się nieszczerze. Aby kilka godzin później życzyć wam szczęśliwego nowego roku. Upijesz się, bowiem zawsze upijasz się, kiedy nie dałeś upustu gniewowi. Nazajutrz będziesz miał wrażenie końca świata. Lecz ktoś będzie musiał to wszystko posprzątać.
© Łukasz Suskiewicz