26 marca 1986
Do straszliwej kości i krwi zraniłam sobie palce lewej ręki, stało się to w Krakowie, przy porządkowaniu pracowni robót ręcznych, porządkowanie to poprzedziła popijawa profesorów. Spali potem na stołach, na podłogach. Ci, którzy czuwali, ustawiali sprzęt w laboratorium. Przytrzaśnięto mi rękę drzwiczkami od sejfu z mnóstwem drogocennych precjozów naukowych, ktoś je próbował wykraść. Szukano złodzieja, nie zważając, że leje się krew. Nikt nie chciał ze mną jechać do szpitala. Na postoju taksówkowym stał tylko prywatny jaguar hipiski, która zamierzała się tam zdrzemnąć w środku, ubrana w suknię ze złotej lamy. W samochodzie było jeszcze dwóch potężnych osobników, zgodzili się mnie podwieźć, po drodze odbierając paczki w nocnej fabryce czekolady. Zaciskałam ramię, aby nie było krwi.
© Marta Zelwan