Byłem w podróży poronionej. Wiatr zerwał trakcję. Mieliśmy wracać i znowu jechać okrężną drogą, ale akurat zwaliło się drzewo, więc ani wte, ani wewte. Choć przesuwali pociąg po paręset metrów raz w jednym, raz w drugim kierunku z kilkugodzinnymi postojami.
W piątej godzinie stania maszynista poszedł do domu, bo mu się skończył limit roboczogodzin. Czekaliśmy na przyjazd innego maszynisty. Skąd? Nikt z obsługi pociągu nie wiedział. Prądu nie było. Pozostały tylko dwie toalety. Reszta – zapchana, więc pozamykana.
Siedziałem sam w przedziale. Kontemplowałem metamorfozy obłoków, wariactwa wiatru, tęczę na suchych chmurach. Uczyłem się nowej roli. Wmawiałem sobie, że jestem wybrańcem.
© Bogusław Kierc