Kiedy cię o to poproszę, zagrasz ze mną, abym mogła wznieść się nad rzeką, która wylała. W łodziach już nie ma miejsca, niepokój narasta i nie wiem, gdzie powiesić ramkę z Indianinem. Paddy rozciął ścianę, wtedy przyszła kolej na mnie. Jakbym widziała w sobie drugie dno i dążyła do wyjęcia fasolek. Ułożone na parapecie w deszczowy poranek zwrócą się ku niebu albo zapadną pod ziemię. Postanowiłam leżeć w łóżku aż końce rany zbrązowieją. W tym dniu zawróciły ptaki zdziwione, że zima nie jest zimą. Skończył się grudzień, trudno udowodnić piękno całemu światu. Pod łóżkiem książki, wełniane skarpety, ciepły odblask rozciągnięty pomiędzy lampkami nocnymi. Czekam. Przykładam głowę do poduszki, krew gęstnieje, właściwie na tym powinnam zakończyć: dziurą pod sufitem, rozgniewanym nosorożcem i Paddy'm przeliczającymi jedwabne szale, kolczyki, słoneczne okulary. Nikt z nas nie przypuszcza, że ból może zmieścić się w kubku kawy, a Indianin, który śpiewał, nagle zamilkł, nie rozpoznałam słów i znaków.
© Małgorzata Południak