Rozmawiam z córką. Po ludzku, zamykam w zdaniu każdą chwilę, kiedy cipki nie pływają w rosole a może właśnie się topią i wygooglowane nabierają rumieńców? Przeklęte przekleństwa, poeci żonglujący dla siebie. Odhaczona, bo czyjeś ambicje spoczęły na dnie. Za dnia leczę stopy pokryte pęcherzami, nie wiem czy nabierają znaczenia. Bardziej bratam się z tradycją, z uszkami w barszczu, mówię: klasyka, jak Kubuś Puchatek, Mały Książę i Królewna Śnieżka w jednej bujdzie. Odległość pomiędzy uznaniem, a oklaskami, cisza, która nie przebija na wylot, tylko przełożone wiersze, o nich piszą poeci, co wiedzą lepiej. Udało im się zaliczyć zbieg okolicznych wydarzeń. Paddy wyszedł z domu tuż po siódmej, podwiózł matkę Sary do centrum. Wtedy rozbiegły się owce, akurat spadł śnieg. Dziewczynki w zwiewnych sukienkach przebiegały ulicę, drugi autobus odjechał do sąsiedniego hrabstwa. Równo ułożone kawałki torfu rozsypały się zanim skręciliśmy w lewo, a w twoje prawo. Staliśmy naprzeciw siebie. Żadne z nas nie zapisywało rozmów.
© Małgorzata Południak