6 września, 5
Ojciec Chrisanof nie darzy Polaków serdecznością, a nas przyjmuje z pełnymi honorami: kanapki z sardynkami, z polędwicą z łososia, cukierki i dwunastoletnia whisky. Na chwilę zagląda do nas zakonnica. Krótka wymiana zdań między nią a nim. Z ukłonem odchodzi. Pop zaczyna swój długi i szary monolog o najbliższej przyszłości. Jeśli wojna ma być, to na wiosnę. Putin to liberał i demokrata. W końcu mnie pyta czym się zajmuję, ale chyba nie interesuje go moja opowieść. Próbuję wyciągnąć się w fotelu, ale jest za głęboki dla mnie, za szary. Niewiele słucham, patrzę na obrazek na ścianie. To chyba Caspar D. Friedrich. I w zasadzie pasuje do zwalistej postury tego brodatego popa. Po blisko dwóch godzinach wychodzimy odprowadzani na skrzyżowanie ulic: Chrisanof pokazuje nam drogę do naszego hotelu.
Po drodze wstępujemy do sklepu. Kupujemy nabiał na jutrzejsze śniadanie i czarny chleb. Starsza sprzedawczyni żywo reaguje na nasz polski. Polacy? Sprzedawała w Polsce kalesony i trochę uszczknęła naszego języka. Potem przez rok uczyła się polskiego w szkole wieczorowej. Kiedy mali ludzie z Polski popieprzyli stosunki z Rosją i Białorusią, wyprawy Rosjan na zachód okazały się zbyt drogie, skomplikowane.
© Maciej Wróblewski