Czego się boję? Pewnie tego, co wszyscy: końca świata i końca siebie samego, nagłego albo przeciwnie, uwłaczająco i nudno rozwleczonego w czasie. Lękam się o swych bliskich. Boję się chamstwa i tłumów ludzkich, nie mniej niż osamotnienia. Na koniec boję się także bać, lęk bowiem osłabia, a jednostki słabe nigdy nie mają racji. Nie warto być słabym. Oczywiście boję się również bogów, ich paradoksalnej natury, gdyż niebianie są „…albo dobrzy i niewszechmogący, ewentualnie wszechmogący i niedobrzy”, jak o tym mówił już Epikur. Gdyby zaś bogów w ogóle nie było, to jeszcze gorzej. Bo wtedy człowiek jest następny w kolejce do boskości. A czy my się nadajemy na bogów?!