Przekabacam się na Kabaty. To znaczy (od kiedy przeprowadziłem się na Mokotów) często jeżdżę rowerem w poprzek i dookoła Lasku Kabackiego. Najbardziej lubię rozległą polanę o nazwie Polana, obsianą żytem, owsem, kartoflami i kapustą. Wczoraj siedziałem na skraju Lasku i patrzyłem, jak gorący wiatr podnosi z kartofliska tumany pyłu i lejkowato nimi kręci. Przypomniała mi się demoniczna Przypołudnica, zwana też „rżaną babą”, która wpisałem kiedyś do jednego ze swych wierszy. Wiersz nosi tytuł „Mitologia słowiańska”. Przypołudnicę wyobrażano sobie owiniętą w płachty pyłu, podnoszone przez wiatr na polu. (W wierszu można znaleźć jeszcze inne demony, ale co one znaczą, powie wam już wujek Google.)
Maciej Cisło
MITOLOGIA SŁOWIAŃSKA
We wsi – piły tarczowe.
W polu śmierć klepie kosę.
Przypołudnica w białej płachcie
wiruje nad zagonem.
Zielone, ślepe liście wierzb:
Bo i na cóż drzewom wzrok,
skoro nie podróżują?
Planety chmur;
bożęta dmą w słomki i nijaczeje
bóg Nija, wstępując w powietrze.
A na czubku Drzewa Świata
siedzi ptaszyna ognista – Żmij,
który strzeże wnijścia do raju.