nowości 2025

Wojciech Juzyszyn Efemerofit

Jakub Michał Pawłowski Agrestowe sny

Gustaw Rajmus Królestwa

Karol Samsel Autodafe 8

książki z 2024

Anna Andrusyszyn Pytania do artystów malarzy

Edward Balcerzan Domysły

Henryk Bereza Epistoły 2

Roman Ciepliński Nogami do góry

Janusz Drzewucki Chwile pewności. Teksty o prozie 3

Anna Frajlich Odrastamy od drzewa

Adrian Gleń I

Guillevic Mieszkańcy światła

Gabriel Leonard Kamiński Wrocławska Abrakadabra

Wojciech Ligęza Drugi nurt. O poetach polskiej dwudziestowiecznej emigracji

Zdzisław Lipiński Krople

Krzysztof Maciejewski Dwadzieścia jeden

Tomasz Majzel Części

Joanna Matlachowska-Pala W chmurach światła

Piotr Michałowski Urbs ex nihilo. Raport z porzuconego miasta

Anna Maria Mickiewicz Listy z Londynu

Karol Samsel Autodafe 7

Henryk Waniek Notatnik i modlitewnik drogowy III

Marek Warchoł Bezdzień

Andrzej Wojciechowski Zdychota. Wiersze wybrane

NOTES [PRAKTYKI] — poniedziałek, 26 maja 2025

2025-07-08 11:12

Chęciny dostarczyły mi niezliczonych wzruszeń... Trudno mi pożegnać Grzegorza Wałpuskiego, Janka Kołodziejczyka, Joannę Surmę, Izę Andrzejak, Karola Popova — ja po prostu wiem, jak wszystko to przebiega dalej — bo są to ostatnie rozmowy, te najgłębsze, najszczersze, oni idą w górę, a ja idę w dół, do kolejnych doktorantów, którzy do Szkoły wkraczają: zajmuję się dalej ich trzyletnią formacją, a następnie oni ruszają już finalizować swoje doktoraty. Wsłuchiwałem się w opowieść Janka o ciemnej materii i ciemnej energii — wypełniających dziewięć dziesiątych Wszechświata, których nie mamy oraz nie będziemy mieli szansy poznać. Zrozumiałem, że to, co chcemy nazywać metafizyką, może się tam kształtować najzupełniej ad hoc, trochę jak przerwa w dostawie porządku — i jest to wielka lekcja pokory dla naszego centryzmu. Pytałem, czy można sobie wyobrazić w kosmosie... jakiekolwiek przestrzenie afizyczne, fizyki pozbawione, pytałem o znaczenie czystych nauk (zatem jak on, jako fizyk, pojmuje czystą fizykę, ale i jak ja, jako filolog, pojmuję czystą filologię, prawda? czy takie czystościowe myślenie to szansa — czy pułapka?). Rozmowa z Iwonem Zmyślonym dała mi wiele do myślenia w sprawie synderesis, czyli naturalnej skłonności ku dobru. Myślę, że sposób prowadzenia mojego dziennika sugeruje synderesis, każdy sposób prowadzenia tekstu, właściwie, winien być jednak zasobiony w synderesis i phronesis, zbójeckość literatury w takiej sytuacji to tylko frazeologia — nie ma zbójeckości literatury, bo nie ma tematów zbójeckich ani motywów zbójeckich: próbuję powiedzieć, że trudno jest zacząć, moim zdanie, pisać bez synderesis — więc jak demoralizujemy się przy pomocy tekstu? Bo jeśli jest to tzw. tekst w porządku, więc tekst w dobrym, literackim synderesis, może dojść tylko do samodemoralizacji albo przez złą wolę lektury, albo przez samodemoralizujące nieporozumienie. Po co w ogóle coś takiego więc, jak „zbójeckość”? Albo: jest tekst w synderesis, w synderesis-phronesis, albo bez synderesis, bez synderesis-phronesis...

Blisko mi do apokryficznej żywiołowości, uważam bowiem, że brak szacunku dla żywiołu apokryfów rodzi sykofantów. Dlatego słucham kolejnej rozmowy z Joanną Trzeciak Huss jak — apokryfu z Ameryki, apokryfu uniwersyteckiego, metauniwersyteckiego, także — metanaukowego. Joanna mówi o „liberal arts colleges”, o ich politycznej oraz obywatelskiej świadomości, postawach rozwojowych, ideałach samokształcenia — przychodzą mi na myśl filomaci, którzy również zachwyceni byli Ameryką swoich czasów, więc Jeffersonem czy Franklinem, Konstytucją Stanów Zjednoczonych, chcieli więc takiej proklamacyjności na ziemiach polskich — widzieli do tego ostrą różnicę między reformizmem a werbalizmem — między pojęciami „reformizować rzeczywistość” a „werbalizować rzeczywistość”. Przecież właśnie to były początki naszej twórczej kolegialności naukowej, interdyscyplinarnej — w duchu amerykańskim, jak doskonale pamiętamy z Mickiewicza — stłumione w zarodku przez Nowosilcowa... Czy Mickiewicz nie mógł tego ideału kolegialności przenieść w dorosłe życie „nieco bardziej” — był reformatorem, owszem — lecz był też przewodnikiem, nie posiadał w sobie szacunku dla siły kolegialności, jego energia filomacka przeszła (proszę mi wybaczyć określenie) w automacką... w automatię... Choć można wyobrazić sobie świat innej Polski, prawda? Takiej w duchu „obojga narodów”, z poszanowaniem dla różnorodności, wielości głosów — taki spełniony sen filomatów, jakby nie przegrali w 1820, ale zwyciężyli, skutek skutkiem dziś w 2025 roku mielibyśmy 200 lat ich panowania na ziemiach polskich — ile poszanowania dla interdyscyplinaryzmu, jak mało mononauki, uniperspektyw, jak wiele też różnorodności naukowej, a równocześnie szczerej ciekawości dla tego, co pozanaukowe, i dalej, w tym duchu...
To może inny apokryf z Ameryki, mianowicie, problemy, jakie współcześnie mają — uniwersytety w typie „land-grunted”: wyobraźmy sobie te same problemy na Uniwersytecie Warszawskim, mówiąc wprost, założmy, że okazuje się — co na pierwszy rzut oka mogłoby brzmieć wręcz niewiarygodnie — że ziemię pod Uniwersytet Warszawski posiadali jeszcze przed 1816 roku... Mazurzy — i teraz ich potomkowie, teraz, w 2025 roku, o tę ziemię się upominają. Nawiązuję tu, oczywiście, do Indian zgłaszających pretensję o ziemię Columbia University — wyobraźmy sobie Indian odbierających nam nasz Uniwersytet Warszawski, i jeszcze jedno, na co Joanna zwróciła naszą uwagę: tak zwane amerykańskie doświadczenie uniwersytetu — zwłaszcza uniwersytetu „land-granted” — jest doświadczeniem powszechnym, doświadczeniem wszystkich — wszyscy są na nim zatrudnieni lub z nim powiązani, kiedy uniwersytet więc cierpi, cierpi cała Columbia, całe miasteczko, wyobrażam więc sobie, że wskutek morderstwa na UW, cierpi cała Warszawa. Zresztą, czy uniwersytet to nie jest do pewnego stopnia apokryf miasta, które udziela mu przestrzeni (metonim, owszem, ale też apokryficzny metonim miasta)? Tak jak kultura jest apokryfem natury? Ktoś powie tutaj — „niezłym”, ktoś powie — „wyjątkowo słabym”, ale, tak czy inaczej — apokryfem.

Nawiasem: apokryfista to ktoś między konserwatorem a fałszerzem. Konserwator z kolei to ktoś, kto tropi fałszerzy. I teraz idzie o to, aby zbudować osobliwe syllepsis do tej relacji, stworzyć, mianowicie, apokryfistę, który dzieliłby swe cechy z konserwatorem, nie fałszerzem. Mówiąc krótko, apokryfistę, który tropiłby fałszerzy równie dobrze i równie — należycie — czyli w duchu i synderesis, i phronesis — jak konserwator. Apokryfistę, który — mówiąc w dużym skrócie — byłby inkwizytorem fałszerzy (mając równocześnie tak wiele wspólnego z fałszerstwem, w sensie formalnym oraz w sensie strukturalnym).

*

Cała głębia, cała mistyka dialogu interdyscyplinarnego. Nieustanny rachunek pełni i nicości. Całkowicie zerojedynkowa relacja, tyle że dynamiczna, gdzie wymieniamy się — jednakże — sferami zera i jednego — w zależności od naszych kompetencji lub ich braku. W jednym momencie Ty masz wszystko do powiedzenia, a ja nie mam niczego. W drugim, z głębin swojej niewiedzy wyprowadzam wszystko „w odpowiedzi”, a Ty nie masz nic, i to przekonanie, że metanauka musi mieć dialektyczny charakter: 1) Ty wiesz wszystko, ja nie wiem nic, 2) ja wiem wszystko, Ty nie wiesz nic, i z powrotem. To dramatyczne, to także pascalowskie — uczy pokory, a zarazem uzmysławia, że nie każdy ma w sobie odpowiednio dużo otwartości (otwartości w strukturach własnej rutyny, bez której nie przetrwalibyśmy ni minuty, jak bez powietrza!) do utrzymania szalonych napięć podobnej rozmowy... Rutyna, wszakże, jest intuicją twórczą — i to jest może jej największa tajemnica — żywe i twórcze działanie intuicji w rutynie — to także część dostępnego nam piękna świata: a więc rutyna twórcza, woda ognista wiedzy, można od tego zacząć wszystko — i mistykę, i — jak myślę, budowę dróg...

© Karol Samsel