WALEŃCZYK JERZY (1927-1994). Powoli zmykam lekturę „Dyliżansu”. Ale nadal fascynuje mnie Jerzy Waleńczyk: poezja „jest jak głupich słoneczników tłum, / Jak jodła modląca się skrycie, / I jak kawałek chałwy, co mi zafundował pewien pan, / Jak pogłoska, że nastaną Bramy Trwogi, // Jak kawałek białej bułki, / Udzielonej, / I jak kawałek razowca, ból wyludniony, // I jak ów Kusociński, polski przedwojenny szybkobiegacz, / Lub jak pewien adwokat, co proponował zmiany w strukturze, / Jak fajerka, przez którą Nieszczęśnik spala kartki kalendarza, // Jak drzewo orzecha ścięte, / Wskrzeszone, bo sen, bo czas, / Bo pod nim sługi siadają w pokorze”.
Nie mylił się Piotr Kuncewicz, kiedy powiadał, że Waleńczyk jest poetą ważnym. Użył bodaj określenia „wybitny”. Nie pamiętam dokładnie. Wszystko, co przeczytam, już jutro zamazuje się i traci na znaczeniu. Wszystko, co usiłuję zatrzymać przy sobie i dla siebie (poezja „jest jak głupich słoneczników tłum”), już jutro rozsypie się w błahą drobnostkę, a pojutrze obróci się w jeszcze większą nieistotnostkę. Obawiam się, że to wina ketrelu, pernazyny i zolafrenu. Dawniej cieszyłem się pierwszorzędną pamięcią, nie potrzebowałem notatek, dziś ścibolę dyrdymałki.
Jerzy Waleńczyk: „Dyliżans”. Obwolutę projektował Stanisław Ibis-Gratkowski. Wydawnictwo Łódzkie, Łódź 1969, s. 73
[24 VI 2024]
© Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki