To wyspa Wolin albo jedna z pomniejszych wysepek przy tym samym wybrzeżu, dnia 81 grudnia, roku raz bliższego, raz dalszego od rozporządzeń czasu. Noc szklanych drzwi, zza których ten, kto przybywa z ciemności, jest kompletnie niewidoczny. Gmach labiryntu nie odbiega wielkością od potęgi tej chwili. Nocne bibliotekarki w czarnych, uroczystych aksamitach z dżetami, we fryzurach zaczesanych do góry, przyjmują dary i natychmiast chowają je do piwnic jeszcze ciepłe, ale noc wyziębia. Wszystko to zdarza się pod osłoną, pod kokonem snu jako szczególny jego przypadek zmaterializowany w manuskryptach. Księgi niesione są w milczeniu, w tajemnicy. Na zakrętach schodów, omroczonych pięciowatową żarówką, gubią runy.
© Marta Zelwan