4 września 2017, 5
Po czterech godzinach jazdy Smoleńsk. Wita nas B., człowiek od spraw międzynarodowych na tutejszej uczelni. Przepychamy się między samochodami i wsiadamy do гостиницы. Kluczymy przez szarość miasta, cisza, spokój tu i tam idzie. Powoli tu życie płynie. Wysiadamy. Paszporty, karty tymczasowego pobytu i klucze do numerów. Rozpakowujemy się, potem kawę z automatu D., a ja herbatę. Gadamy pod okiem sympatycznej portierki, którą D. zna sprzed lat. Гостиницa uniwersytecka pusta i cicha chodzi swobodnie. Jest garść studentów z Niemiec, którzy przyjechali na naukę rosyjskiego. Gadamy w zupełnej ciszy, plany chodzą i się rozchodzą. Katyń jakoś nie. Nie teraz.
Smoleńsk ciepły i deszczowy. Padam z nóg po 18 godzinach chodzenia do Smoleńska. Po wejściu do numeru zasypiam. Lewituję po strasznych przestrzeniach waląc kijem w czyjąś głowę.
© Maciej Wróblewski