Ale największy szał jest z tymi ich ubiorami: żółte kurciny, czapki takież i rajtuzki niebieskie noszą na sobie dzieci do lat 12, potem idą stroje monochromatyczne zielone, przetykane modrymi plecionkami na rękach, głowach i udach, a potem jest zupełna dowolność. W swetrach coraz się mniej po Bieszczadach chodzi. No i patyki czy kije. O mój ty Jedyny – na co im te cholerne druty. Tylko ziemię kłują i gówno z tego mają. Uzbrojeni jak na jakąś potyczkę idą tykając patykami tego bieszczadzkiego masła, smalcu, śmietany. W ogóle stroje robią się takie sportowe bardziej, wydumane w swoich krojach, zupełnie nie pasujące do bieszczadzkiego smalcu. Do smalcu najbardziej pasował sweter i zamaszyste pionierki.
W Bieszczadach największą wartością jest but dobry, solidny na podeszwie membranowej wiązany kolorowymi sznurówkami oraz peleryna. But musi dobrze wleźć w masło, miód i smalec. Peleryna na wietrze chodzić musi i straszyć deszcz zwykły w Bieszczadach. No więc jak my z Przem na Bukowym Berdzie schodzili i wchodzili patrząc na rozłożystości połoninne, to te wszystkie rzeczy widzieliśmy.
© Maciej Wróblewski