3 maja
Odjazd. Pakujemy się, zbieramy graty, żegnamy biedronki. Łazimy po Ustrzykach Górnych smakując lepkie słońce i śliskie ciepło. Idziemy do Kremenarosa na kawę. Ustrzyki Górne mniej ludne. Pusto i cicho się nagle tu zrobiło. To lubię! Śmietana z Bieszczadów na dobre zniknęła. Teraz jasność przejrzysta wchodzi na połoniny. Każda skałka na tych górach połyskuje, kusi, wabi. Mimo że to wysoko i daleko, to jednak blisko nas, na wyciągnięcie ręki. Łagodności Bieszczadzkie tężeją teraz pod wysokim już słońcem. Patrzę się na nie i nic nie myślę. Wchodzi we mnie bieszczadowość i ustawia bokiem do życia. Przechodzi przez moją głowę śliska jak smalec myśl. Uśmiecham się do niej. Rozcieram między palcami. Czuję jej woń, mam na końcu języka jej smak.
Skręcam sobie kostkę na dziurze w mostku. Tracę równowagę i o mało nie wpadam pod nadjeżdżający samochód.
Czy ja wiem, po co to wszystko? Do czego mi to potrzebne? Te śmietany i smalce, skoro dalej idę z boląca kostką do Kremenarosa, a potem przez Rzeszów do toruńskich aniołów? Może lepiej byłoby rąbnąć na pysk i zostać? Z Przem dochodzimy do knajpy, gdzie dawniej pojawiali się pilarze. Łapie nas znana melodia barda bieszczadzkiego. Miej swej drogi Świadomość. No i pięknie, kurwa.
© Maciej Wróblewski