Mówi się o życiu wiecznym. Nie wiem, czy częściej się mówi, czy myśli. Czym się różni życie wieczne od życia w ogóle (i w jego szczegółach)? Albo – nie czym, ale – jak. Czy tak, jak Jezus na Taborze przemieniony od nie przemienionego? Jak ciało (teologicznie) uwielbione od nie uwielbionego?
Pytając, myślę tkliwiej o tych, którzy nie wierzą, niż o tych, którzy wierzą „inercyjnie” w życie wieczne.
Zdaje mi się, że jesteśmy zanurzeni w życiu, które w swojej istocie i „specyfice ” jest życiem wiecznym. A śmierć jest przejawem „transformacji”. A może swoistą transsubstancjacją?
Snuję jakieś dyrdymały, ale daje mi się we znaki codzienna wieczność życia. W tym, co jest tęsknotą, pożądaniem i nadzieją. Co jest redundancją miłości. No więc...
© Bogusław Kierc