Chodzimy na palcach. Szepczemy. W określonej perspektywie cisza przybiera kształt błękitnej chmury. Delikatnie muska nasze palce i uszczelnia przestrzeń pomiędzy nami. Utrzymuje na nogach, byśmy w ślimaczym tempie przechodzili świat. Zielone pagórki, wrzosowiska, jakieś przeszkody. Czasami biały kot tracił równowagę i zamykaliśmy palcami usta, bo wiadomo – cisza przerywana okrzykami fatalnie wpływa na stan umysłu niemowlęcia.
Przyjaźniliśmy się z okolicznymi psami i dokarmialiśmy sfory. Miały oko na złodziei, nosa do wszystkiego, czego nie zauważaliśmy nocą, kiedy chmura znikała i musieliśmy martwić się o stabilność pudeł. Wypełniały strych, bez dostępu do powietrza, pokarmu. Zapadały się w sobie, traciły prężne ścianki. Przez długie lata myślałam, że na strychu mieszkają bracia Karamazow przygnieceni ciężarami albo przyparci do muru. Udręczeni bez miary.
© Małgorzata Południak