Wracamy do siebie, gdzie karmiono nas lanymi kluskami z cynamonem. Trawi mnie jakaś odmienność. Co nie jest złe, kiedy mam tego więcej w kieszeniach, w szczelinach drewnianych domów, które maluję kolorami z jeziora. Szukam głębiej i głębiej. Dochodzę do młodości, do oczu – niebieskich albo szarych. To zależy, na co patrzysz i jak daleko sięgasz. Bawisz się przy tym drewnianymi kośćmi, przekładasz je w palcach i odkładasz, kiedy przynoszę wino. Aby mnie zrozumieć, wykładasz z kieszeni wszystko, co masz. Przyglądam się guzikom, śrubkom, rachunkom ze spożywczego, drobnym i metalowym zatrzaskom, które ocalały. Nie wiem skąd, przecież nie jesteś z pokolenia busoli. Nie jesteś?
© Małgorzata Południak