Kiedy drzewom podcinają ramiona, zastanawiam się, gdzie tu rozsądek. Obok. Od zwijania tytoniu, spękana skóra, pleśń na nogawkach. Długo pozostaje w powietrzu. Dlaczego się przejmuję? Ostry zapach z drogi, wczoraj przeszły tędy krowy i owce. Dla ludzi z miasta to niewiarygodne. Wątłe pióra w kałużach, murki ułożone z resztek kurhanu. Podziurawione drzwi baru. W piecu palimy torfem albo resztkami cedru. Rzeźbiarz spycha mnie ze schodów. Kolana miękkną. Ciepły pył ostrzega przed zbliżającym się deszczem. Mnóstwo poetów tędy przejeżdżało. W pobliżu, na Zachód. Nikogo, to nie obchodziło. Pisali, trochę pili. Pełno ich było na niekończących się studiach. Znam nazwiska, ale nie pamiętam głosów, rysów twarzy, grymasów. Emocji.
© Małgorzata Południak