MIRONOWICZ ANDRZEJ (1931-1942). Nieco podróżny i wycieczkowy tytuł („Z Hajnówki do Pahlawi”), ale wspomnienia sybirackie Anny Mironowicz należy przeczytać. Nie zwlekajmy z lekturą, bo to istotna opowieść: „pociąg ruszył wreszcie, sunąc wolno w nieznanym kierunku. W tym momencie, bez żadnej w tym kierunku zachęty, spontanicznie, zaczęliśmy się w głos modlić. Wszystkie kobiety płakały. Nie mogliśmy opanować ogarniającego nas żalu. Opuszczaliśmy wbrew woli własny kraj, własne domy. Jechaliśmy w nieznane. Czuliśmy się bardzo pokrzywdzeni, nieszczęśliwi. Cisnęły się do naszych umęczonych głów pytania: za co to?, dlaczego?” (10 II 1940).
Deportowani znaleźli się w posiołku Gromatucha (5 IV 1940), gdzieś w południowo-zachodniej Syberii: „Na drugi już dzień po przyjeździe do Gromatuchy, o godzinie siódmej rano, wszyscy mężczyźni młodzi i w sile wieku musieli zgłosić się do pracy w kopalni złota. Starszych mężczyzn, młodzież i samotne kobiety przydzielono do pracy przy wyrębie lasu”.
Biadam, że Anna Mironowicz nie podaje nazwisk, ogranicza się wyłącznie do ogólnych wzmianek: „szkoła dla dzieci polskich zesłańców”, „jedna z moich uczennic”, „lekarz, Polak”, „sierociniec dla polskich dzieci”, „w Tisuli było sporo Polaków”, „mój mąż (...) z dwoma innymi Polakami zgłosił się do punktu w Nowotroicku”.
Dziesięcioletni syn państwa Mironowiczów zmarł 22 lutego 1942 roku: „Byłam zupełnie załamana. Utraciłam resztki nadziei. Okazało się, że w Kazachstanie (...) trudniej przetrwać niż na Syberii (...)”.
[20 III 2024]
© Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki