nowości 2025

Maria Bigoszewska Gwiezdne zwierzęta

Tomasz Hrynacz Corto muso

Jarosław Jakubowski Żywołapka

Wojciech Juzyszyn Efemerofit

Bogusław Kierc Nie ma mowy

Andrzej Kopacki Agrygent

Zbigniew Kosiorowski Nawrót

Kazimierz Kyrcz Jr Punk Ogito na grzybach

Jakub Michał Pawłowski Agrestowe sny

Gustaw Rajmus Królestwa

Karol Samsel Autodafe 8

książki z 2024

Anna Andrusyszyn Pytania do artystów malarzy

Edward Balcerzan Domysły

Henryk Bereza Epistoły 2

Roman Ciepliński Nogami do góry

Janusz Drzewucki Chwile pewności. Teksty o prozie 3

Anna Frajlich Odrastamy od drzewa

Adrian Gleń I

Guillevic Mieszkańcy światła

Gabriel Leonard Kamiński Wrocławska Abrakadabra

Wojciech Ligęza Drugi nurt. O poetach polskiej dwudziestowiecznej emigracji

Zdzisław Lipiński Krople

Krzysztof Maciejewski Dwadzieścia jeden

Tomasz Majzel Części

Joanna Matlachowska-Pala W chmurach światła

Piotr Michałowski Urbs ex nihilo. Raport z porzuconego miasta

Anna Maria Mickiewicz Listy z Londynu

Karol Samsel Autodafe 7

Henryk Waniek Notatnik i modlitewnik drogowy III

Marek Warchoł Bezdzień

Andrzej Wojciechowski Zdychota. Wiersze wybrane

PLANETA, Historia wierszy 42

2018-01-13 13:14

Marek Garbala był pierwszym, który coś zauważył w moich wierszach. Przyszłam do niego pewnej nocy z moimi pierwszymi wierszami. Skrytykował mnie potwornie. Jak dziś pamiętam pokazałam mu mój cykl „Fiolety”. A on, że zbyt wiele tu tryli i ozdobników, że to na pewno z powodu zadawania się z wokalistkami. Żartował ze mnie, ale jakoś nie robiło to na mnie wrażenia. Przeciwnie chciałam się jak najwięcej dowiedzieć. Co złego jest w moich wierszach. Co należałoby poprawić. W jaką stronę powinnam iść. W sumie nie odpowiedział mi wprost na te pytania, ale na pewno zainspirował do dalszej pracy. Coraz częściej przychodziłam do niego i o dziwo coraz lepiej pisałam. Nawiązała się między nami nic przyjaźni. Stał się dla mnie mistrzem. Moim pierwszym mistrzem pisania. A miałam wielu mistrzów na swojej drodze pisarskiej. Chyba miałam dużo szczęścia, że spotykałam tak wspaniałych ludzi na swojej drodze. Marek Garbala pojawił się w moim życiorysie już podczas studiów muzycznych. Grywałam wówczas w Kalamburze na pianinie. Zdarzało się, że grałam na wieczorach poetyckich. Pan Marek zawsze w otoczeniu młodych poetów perorował i wygłaszał egzaltowanym tonem swoje mądrości. Był niedostępny. Patrzyłam na całe to towarzystwo z pewną zazdrością myśląc, że nigdy nie znajdę się w jego otoczeniu... że nie mam szans, że po prostu piszę za słabe teksty. Po kilku latach i ja mogłam zapukać do jego okna na parterze a on wychodził mi na spotkanie. Był nie tylko mistrzem ale i inspiracją. Był wymagający. Postawił mi wysoko poprzeczkę, do której zmierzał każdy pisany wiersz. Stąd się nauczyłam, że najważniejszy jest pułap, od którego zaczyna się wiersz. Potem pozostaje już tylko praca z tekstem. Tak zostałam jego uczniem, piszę uczniem, bo on nie znosił tego, co kobiece i traktował mnie jak chłopaka. Nie było mowy o liryzmie, nie było szans by używać w wierszach ckliwych słów. Wiersz miał być z mięsem. Oschły, wulgarny, brutalny. Wiersz miał przedstawiać to, co w rzeczywistości jest najtrudniejsze i nie do zniesienia. Byłam trzymana przez niego w dyscyplinie twórczej. Ale nie tylko twórczej. Pan Marek bacznie śledził moje miłosne ekscesy. Nic nie mówił ale wyczuwałam, jakby do mnie mówił: albo miłość albo pisanie. Zawsze wybierałam pisanie. Obiekty miłosne gdzieś pozostawiałam i wracałam do niego by znów godzinami rozmawiać o poezji.

© Ewa Sonnenberg