Powrót do domu. Trasa do dworca, skąd wzięło się moje pomylenie trasy. Podziwiamy żyłki komunikacyjne miasta. Ich rozsądek i przestronność zadziwia. Deszczyk i jakby nie deszczyk. Słońce. W budynku dworca przestronnie i oczekująco. Coś do picia. Z innymi Polakami czekamy na autobus. Podjeżdża, wchodzimy. Viola i Justyna, ja bagaże pakuję do luku. Hi, do kierowcy. Kierowca Polak. Rozmawia z kimś, gestykuluje. Punktualnie umykamy. Lotnisko, odprawa. Oczekiwanie. Lot z turbulencjami i krzykiem dzieci. Kołysze nad naszym wybrzeżem. Burza. Spadamy miękko, ale walizki tłuką się, tłuką. Jedna z tych stłuczonych jest Violi. Och bieda, bo przecie piękna walizka potłuczona i jakby zaraz się zrobiła stara. Monitujemy. Jazda płaskimi jezdniami do domu. Też tu takie jak wszędzie tłumy. Gawędzimy w strugach deszczu. Dum, dum. Nic nie widać, wycieraczki słabną. Po drodze jemy wśród tłumów. Potem już tylko gnamy po naszego psa, który na wiejskich wywczasach tęskni.
© Maciej Wróblewski