nowości 2025

Maria Bigoszewska Gwiezdne zwierzęta

Tomasz Hrynacz Corto muso

Jarosław Jakubowski Żywołapka

Wojciech Juzyszyn Efemerofit

Bogusław Kierc Nie ma mowy

Andrzej Kopacki Agrygent

Zbigniew Kosiorowski Nawrót

Kazimierz Kyrcz Jr Punk Ogito na grzybach

Jakub Michał Pawłowski Agrestowe sny

Gustaw Rajmus Królestwa

Karol Samsel Autodafe 8

książki z 2024

Anna Andrusyszyn Pytania do artystów malarzy

Edward Balcerzan Domysły

Henryk Bereza Epistoły 2

Roman Ciepliński Nogami do góry

Janusz Drzewucki Chwile pewności. Teksty o prozie 3

Anna Frajlich Odrastamy od drzewa

Adrian Gleń I

Guillevic Mieszkańcy światła

Gabriel Leonard Kamiński Wrocławska Abrakadabra

Wojciech Ligęza Drugi nurt. O poetach polskiej dwudziestowiecznej emigracji

Zdzisław Lipiński Krople

Krzysztof Maciejewski Dwadzieścia jeden

Tomasz Majzel Części

Joanna Matlachowska-Pala W chmurach światła

Piotr Michałowski Urbs ex nihilo. Raport z porzuconego miasta

Anna Maria Mickiewicz Listy z Londynu

Karol Samsel Autodafe 7

Henryk Waniek Notatnik i modlitewnik drogowy III

Marek Warchoł Bezdzień

Andrzej Wojciechowski Zdychota. Wiersze wybrane

PRÓBY ZAPISU, Zapach palonego torfu

2015-07-09 11:03

Trochę za dużo wszystkiego na mnie spadło w jednym czasie. Wieczory spędzam z Paddy'm albo znajomymi. Piekę szarlotkę, zapominam o oddychaniu, aż nagłe westchnięcia przypominają o czynnościach serca - mrożą bywalców, zatyka ich bardziej ode mnie. Nic nie muszę, zwyczajnie nic nie muszę.

Dzisiaj jestem trudniejsza.  Do wyczerpania, wchodzę we wszystkie kąty, moje albo twoje i nie wiem, dlaczego wstajemy o czwartej. Oczy nigdy nie były bardziej okrągłe, a palce wygięte. Obyś opuchł i zerkał przez szparki, a nie na odwrót. Niektórzy stoją obok i nazywają mnie złudzeniem. Szarpią za ramię, gdy odrzucasz myśl, od której przywiązujesz się jeszcze bardziej. Żeby nie spaść, może spaść, co za różnica, gdy wybudzasz magików z hipnozy? Polonistom prędzej rośnie zarost, częściej boli głowa. Zobacz, tak jak tobie! Na pięcie przetarta skarpetka. Przestań się śmiać i zrozum absurdalność chwili. Pojmujesz ciężar nieba, bardziej niż współczucie. Paddy erudytom z zachodnich pism posyła jedno pchnięcie. Krzyczysz jak ptak albo pliszki przypisane kobietom wypinają się w złości. Wtedy nie masz siły opróżnić kuwety, kot natychmiast reaguje i szczeka pod oknem w duecie z psem. Na zewnątrz głębiej zajmujesz się tradycją, nazywasz szanse, poważne i potrzebne przykłady są zbyt drugorzędne. Na początku i na końcu.

Widziałam słońce od wschodu, serio, widziałam. Minęło kilka godzin i rzeczywiście, będzie padało. Paddy i jego dziamdziolenie. Muszę iść na pocztę. Nie muszę robić obiadu. Coś mi dolega, od środka, zwiera się w sobie i zamiera. Jak minie będzie cacy.

Mama Sary piecze chleb,

to idę.

© Małgorzata Południak