Pytasz mnie, co robię, gdy plączę palce, uciskam mięśnie, nerwy. Też byś słuchał rzeki, oceanu, wodospadu. Woda otula kości, rytmicznie płynie w głąb. Kilka tygodni później atak kaszlu, piekące uczucie. Osmolone deski zwiędły i postarzały się jak kwiaty. Nie miałam szczęścia do kolejek, wygodnych butów. Chociaż tyle mogłeś dla mnie wystać. Ślady w podłodze straciły kolor. Kiedy po nas przyjdą, opowiemy im bajki, zagrasz na kontrabasie, wypiję podwójny calvados, aż przysną. Mogę poczuć się źle, mogę zryć paznokciami kręgosłup, ze szczelin stygmatyczny płyn ociepli nieznośny chłód palców, zanim rozpadnie się ciało. We mgle rozejdzie się zapach pieczonych jabłek, kasztanów. Zapomniani płyniemy w długie noce z dobrych czasów. Pomarańcze, krągłe piersi, opanuję strach, że mógłbyś mnie zabić, wyjść na zewnątrz i śmiać się, zapadłam ci w pamięć, w rozmaite przedmioty, deski, olej lniany, bejce, wosk. Kończyłeś pracę i kładłeś ciężką głowę na moich kolanach, z tęsknotą patrzyłeś na zachód, z lewej strony kurczyła się linia brzegu.
© Małgorzata Południak